Fenomen Grzegorza Brauna. Najbardziej niepokorny polski reżyser pokonał konkurencję z Platformy, PSL-u i Lewicy

Znany reżyser i publicysta Grzegorz Braun odniósł w wyborach na Podkarpaciu ogromny sukces. Zdobył 31 148 głosów, pokonując kandydatów z Koalicji Obywatelskiej (Platforma plus plankton), PSL-u i Lewicy.

Paweł Poncyljusz, który był liderem KO, to były poseł PiS. Tą sztuczką KO chciała zawalczyć o konserwatywnych wyborców z Podkarpacia – daremnie. Poncyljusz dostał „zaledwie” 23 312 głosów, a jego wicelider listy Zdzisław Gawlik 14 305. Więcej głosów niż Braun startujący z Konfederacji zdobyli tylko politycy PiS. Jego sukces robi znacznie większe wrażenie, jeżeli dodamy, że w przeciwieństwie do konkurentów nie mógł korzystać z państwowych dotacji dla partii politycznych (Konfederacja to nowa partia, więc nie przysługiwały jej fundusze), a na dodatek został kompletnie odcięty od pojawiania się w mediach publicznych (Telewizji Polskiej i Polskiego Radia). Skazywany przed laty na śmierć cywilną Braun, zamiast na śmietniku historii, wylądował w parlamencie wśród polityków cieszących się największym poparciem. Fenomen Grzegorza Brauna jest tym ciekawszy, że przez całe zawodowe życie szedł pod prąd, głosząc niepopularne prawdy. To on w 2005 r., zanim pojawiły się książki o agenturalnej działalności Lecha Wałęsy, zadał mu pytanie przed kamerami, czy był agentem „Bolkiem” (rozmowa pojawiła się w filmie dokumentalnym „Plusy dodatnie, plusy ujemne”). W 2007 r. ujawnił, że słynny prof. Jan Miodek był zarejestrowany jako agent peerelowskiej bezpieki. Za ten tekst Braun był ciągany po polskich sądach i rujnowany. Dopiero w 2014 r. Europejski Trybunał w Strasburgu przyznał Braunowi rację i odszkodowanie. To on zwracał uwagę przez lata na kwestię roszczeń żydowskich wobec Polski, za co był wykluczany poza nawias debaty, nawet przez tzw. niepokornych, prawicowych dziennikarzy. Wreszcie to on w słynnej rozmowie z Szewachem Weissem (izraelskim politykiem, byłym ambasadorem Izraela w Polsce) w 2015 r. wykazał, że kwestia roszczeń do tzw. mienia bezspadkowego (czyli po obywatelach Polski pochodzenia żydowskiego zamordowanych w Holokauście) cieszy się wsparciem oficjalnych izraelskich czynników. – To była praca zespołowa. Zebraliśmy plon tego, co zasiałem, przez lata uczestnicząc w spotkaniach z ludźmi jako gawędziarz. A także tego co zrobiliśmy już razem w ostatnich 5 latach – mówi Braun.

Niewygodne lustro

Braun (11 marca skończył 52 lata) wydaje się wręcz skazany na sukces. Wysoki, przystojny, niski głos zawodowego lektora, a wszystko połączone z ogromną erudycją i umiejętnością logicznego formułowania wywodów zdają się tworzyć idealną mieszankę dla osoby chcącej robić karierę w polityce. Ale nie w Polsce. Od lat najbardziej usiłowali dezawuować Brauna ludzie uważający się za konserwatystów tudzież prawicę. Próba określania go świrem, antysemitą lub przynajmniej „ruskim szpiegiem” – to najłagodniejsze z określeń. Dlaczego? Braun ze swoim nonkonformizmem jest lustrem, w którym wielu tuzów dzisiejszej tzw. prawicowej publicystyki nie chce się przeglądać. Jest bowiem dowodem na to, że można było się nie ześwinić. – Oni mi nigdy nie wybaczą, jak bardzo się stoczyli – mówi Braun, pytany o powody agresji środowiska.

Taki dyskomfort odczuwała zapewne Wisława Szymborska i jej środowisko wobec Zbigniewa Herberta. Ten nie był jakimś wybitnym opozycjonistą, ale nigdy nie podpisał w czasach władzy sowieckiej czegoś, czego musiałby się wstydzić. Ceną za to był nie tylko brak kasy, ale pewien ostracyzm środowiskowy i puszczanie plotek, że alkoholik, że chory psychicznie itp. W ten sposób ci, którzy się ześwinili, redukowali swój dysonans poznawczy.

Braun wprowadził do dyskursu publicznego pojęcie kontroli lobby żydowskiego nad polskim państwem, a także prób tegoż lobby wymuszenia pieniędzy od polskiego państwa. Gdy w grudniu 2017 r. amerykański parlament uchwalał słynną ustawę wspierają roszczenia, mało kto napisał, że było tylko dwóch ludzi publicznie przed tym ostrzegających: Stanisław Michalkiewicz i właśnie Grzegorz Braun.

Niewygodna prawda

Gdy wielkie tuzy polskiej (tzw. prawicowej) publicystyki pisały o tym, nie zająknęły się, że atakowany przez nich Braun miał rację. Jak gdyby nigdy nic się nie stało, zaczęły „pisać Braunem”. Oczywiście bez zaznaczenia, kto był pierwszy. O posypaniu głowy popiołem i przyznaniu się do błędu nawet nie wspominając. Grzegorz Braun może mówić o satysfakcji. Jego analiza relacji polsko-żydowskich, za którą wylewano mu na głowę kubły pomyj (podobnie jak na publikującą podobne tezy „Warszawską”) i ogłaszano antysemitą, stała się dominującą w szeroko pojmowanym środowisku prawicowych dziennikarzy. „Nagle” okazało się, że organizacje żydowskiego przedsiębiorstwa Holokaust rzeczywiście chcą od Polski pieniędzy i na modlitwach pod ścianą płaczu w Jerozolimie, aby to się ziściło, nie zamierzają poprzestać. Potem okazało się, że racja stanu Polski rzeczywiście nie jest tożsama z racją stanu Izraela.

– Za głoszenie tych poglądów miałem zostać skazany na śmierć cywilną – mówi dziś Braun. I nie przesadza, bo na własnej skórze doświadczyłem, jak to przeprowadzano.

Pod koniec 2015 r. w „Uważam Rze Historia” jako redaktor naczelny zatwierdziłem jako główny temat okładkowy pisma szwindel transformacji ustrojowej 1989 r. opisany przez Grzegorza Brauna. A ilustracją było słowo „Szwindel” pisane tą samą czcionką co „Solidarność”. Rzecz znana i w zasadzie po tylu latach nie powinna wzbudzać emocji. III RP zbudowały komunistyczne elity władzy, aby zachować swoją pozycję i majątki, i cieszyć się bardziej efektywnym systemem gospodarczym. Używając słów włoskiego pisarza Giuseppe Tomasiego di Lampedusy „wiele musiało się zmienić, aby wszystko zostało po staremu”. Mimo to temat wywołał protest prezesa spółki wydającej tytuł (mniejsza o nazwisko, szkoda promować konformistę), który zażądał wyrzucenia tekstów Grzegorza Brauna i samej okładki jako obrazoburczej. Tekst postanowiłem jednak wydrukować, co skutkowało moim odejściem z funkcji naczelnego i wydawnictw należących do Grzegorza Hajdarowicza. Podczas ówczesnych rozmów usłyszałem, że my jako poważna grupa giełdowa nie możemy publikować takich oszołomów jak Grzegorz Braun itp. Oczywiście słyszałem mnóstwo tekstów w stylu sowieckiego „wiecie, rozumiecie”, ale żadnych konkretnych zarzutów. Prawda jest taka, że próba wypchnięcia Brauna z dyskursu publicznego nie była samodzielną inicjatywą jakiegoś trzeciorzędnego menadżera, a niewątpliwie skoordynowaną akcją, którą dziś Braun nazywa „skazaniem na śmierć cywilną”.

Różnica w tym, co reprezentował szeroko rozumiany prawicowy mainstream, a co mówił Braun, doskonale była widoczna na spotkaniu w tzw. Klubie Ronina (warszawski salon dyskusyjny pozorujący na bycie prawicowym) 2 września 2013 r. Wypowiadali się wówczas Dawid Wildstein (syn Bronisława, znanego dziennikarza i opozycjonisty w PRL-u), Filip Memches, Tomasz Terlikowski, Piotr Gontarczyk i właśnie Grzegorz Braun. Organizator spotkania Józef Orzeł co i rusz przywoływał Brauna do porządku, za nazywanie rzeczy po imieniu. W obronie prawa Brauna do głoszenia swoich poglądów nikt z naszych „tuzów” nie stanął. A warto przypomnieć owe „kontrowersyjne tezy” Brauna.

Pierwsza była taka, że tematyka żydowska w polskiej debacie publicznej nastawiona jest na idealizowanie Żydów. Druga, że elity żydowskie u progu odradzania się państwa polskiego w 1918 r. były przeciwne niepodległej Polsce. Po trzecie, że Polska i Polacy są ofiarami kłamstw elit żydowskich, które próbują szantażować nas jako państwo i naród. Last but not least, że polskie państwo nie chce bronić prawdy historycznej. Na dodatek media, które chcą być nazywane patriotycznymi, popularyzują tezy żydowskiej propagandy. Najmocniej dzisiaj brzmi argument Brauna, że występujący wspólnie z nim dziennikarze i historycy boją się bronić Polski i Polaków. – Słowo „dyskusja” proponuję wziąć w cudzysłów, bo była to raczej rozmowa w stylu: „Mówił dziad do obraza…” – moi znakomici rozmówcy w większości woleli nie odnosić się do faktów, a skupili się na tłumaczeniu, że w istocie żadnego problemu nie ma. Taki może przynajmniej pożytek z tej imprezy w „Po-Roninie”, że się koledzy dość szeroko poodsłaniali – komentował wówczas Braun na gorąco.

Konsekwencją wyciągniętą wówczas wobec Brauna było zaprzestanie zapraszania go do klubu „Ronina”. Jeszcze ciekawszy był fakt wstrzymywania publikacji nagrań z owego spotkania, wrzuconych do sieci dopiero po 10 dniach pod wpływem presji medialnej.

Fenomen Brauna pokazuje, że Polacy cenią sobie wyrazistość, konsekwencję i spójność poglądów. Nagrodzili Grzegorza Brauna poparciem właśnie za to, że przez lata nie szedł na kompromisy. Braun zaczyna się dziś liczyć nie tylko jako publicysta. Zaczyna docierać ze swoim przekazem do coraz większej liczby ludzi, a ci z kolei dostrzegają, że panświnizm (czyli teoria głosząca, że wszyscy są w coś umoczeni, więc nie należy nikogo specjalnie piętnować) nie był i nie jest jedyną dostępną opcją. – Nie zmieniam wersji. Nie dostosowuje mojego przekazu do mądrości etapu – podsumowuje Braun.

Napisane przez Jan Piński – Polska Niepodległa

Komentarze