Tragiczna śmierć prezydenta Pawła Adamowicza spowodowała konieczność ogłoszenia przedterminowych wyborów prezydenta naszego miasta. Przyznam, że trochę zdziwiony byłem postawą politycznych adwersarzy śp. Pawła Adamowicza. Oni najzwyczajniej w świecie wywiesili polityczną białą flagę. Dlaczego?

Nikt rozsądny, nawet rzekłbym – rozumny – nie życzył poprzedniemu prezydentowi miasta śmierci. Nikt nie oczekiwał takiego zakończenia prezydenckiej kariery Pawła Adamowicza. Ale los (opatrzność, przeznaczenie) chciał inaczej. I teraz, zgodnie z prawem, trzeba wyłonić nowego prezydenta miasta. W demokratycznych wyborach, rzetelnie, uczciwie.

Wspomniany los sprawił, że ci, którzy zostali przez śp. Pawła Adamowicza „w cuglach” pokonani tak niedawno, mogli stanąć przed kolejną szansą. W dodatku już pod nieobecność tego, który pokazał, jak wygrywa się wybory nie tylko przeciwko opozycji, ale także przeciwko własnej (do niedawna) partii.

Od dawna mówi się w Gdańsku, że Paweł Adamowicz stworzył (firmował) w mieście „układ gdański”, w którym różne grupy: polityczne, gospodarcze, rządowe, samorządowe, kulturalne – przenikają się nawzajem, współpracują ze sobą dla uzyskania (zachowania) przywilejów „przynależnych” władzy. Tylko „przy okazji dbając” lepiej lub gorzej o rozwój Gdańska.

Czy taki układ to dla miasta dobra rzecz? Zapewne nie. Bo pojawiają się różne spekulacje, nawet podejrzenia o to, że nie wszystko w Gdańsku jest czyste, etyczne, klarowne i jasne. I tak np. realizowana od dłuższego czasu, powoli, zamiana „miasta wolności” na „wolne miasto” postępuje. Jej początki sięgają gdzieś początków „ery Adamowicza”.

Dla mnie pierwszym symbolem takich działań było wyrugowanie Roty z Długiego Targu. Tak. Niektórzy gdańszczanie pamiętają jeszcze, że co godzinę melodia tej pieśni rozlegała się w samym centrum Gdańska. Ku pamięci i ku przestrodze. Żeby nigdy nie powtórzyła się tragedia 1939 roku.

Ostatnim elementem owego „uwalniania” Gdańska było zwarcie z władzami państwowymi w sprawie udziału Wojska Polskiego w uroczystościach na Westerplatte. Na tym skrawku chyba najbardziej polskiej ze wszystkich ziem polskich miało zabraknąć przedstawicieli polskiej armii. W imię partykularnych interesów „układu gdańskiego”, wbrew oczekiwaniom społeczeństwa kraju.

Po takich przykładach można już chyba pominąć spór o Muzeum II Wojny Światowej, ECS czy spotkanie (częściowo za niemieckie pieniądze) członków (byłych) Trybunału Konstytucyjnego.

Takie działania nie podobają się wielu mieszkańcom Gdańska, wyborcom. Jednak w panującym „układzie” żadne poglądy inne niż te, reprezentowane przez „układ”, nie mają szans przebicia się do szerokiej opinii publicznej. Teraz, po śmierci Pawła Adamowicza, politycy wszystkich opcji mogli spróbować go rozmontować to, o czym gdańszczanie mówią od dawna, o czym władze różnego szczebla wiedzą dokładnie, z czym władze, w tym także krajowe, muszą radzić sobie niemal codziennie.

Powtórzę zadane wcześniej pytanie: dlaczego tego nie robią? Możliwe odpowiedzi jeżą włosy na głowie. Mówi o tym bardzo głośno pan Grzegorz Braun, jeden z trojga kandydatów do tego zaszczytnego urzędu. Wydaje się, że jego kandydatura co najmniej zaskoczyła tych, którzy w Gdańsku „rozdają karty”. Jeszcze nie zdążyli wszystkiego poukładać po mocnym wstrząsie, jaki zachwiał stabilnością „układu”. Zapewne byli przekonani, że skoro tak zwane „oficjalne siły polityczne” zadeklarowały, że nie podejmą wyborczej rękawicy, to będą mogli spokojnie zweryfikować sytuację, poustalać konieczne roszady i działania i w krótkim czasie „układ” zacznie działać równie skutecznie jak pod niezawodną ręką śp. Pawła Adamowicza. A tymczasem swoją kandydaturę zgłosił właśnie Grzegorz Braun. Człowiek może nie cieszący się w Polsce największą popularnością, ale na pewno wyróżniający się szeroką wiedzą, umiejętnością precyzyjnego wyrażania myśli, umiłowaniem przestrzegania prawa i wyrazistymi poglądami, w dodatku niezmiennymi od lat. Człowiek, który bez politycznego zaplecza rzucił wyzwanie „układowi” gdańskiemu. Układowi, który najwyraźniej przestraszył się, że ów kandydat może ujawnić rzeczy, które powinny dla przeciętnego gdańszczanina pozostać tajemnicą.

Na podstawie pierwszych wypowiedzi pana Grzegorza Brauna można przekonać się, że jego znajomość problemów Gdańska wcale nie jest mała i z każdym dniem rośnie. Najwyraźniej kandydat potrafi nakłonić mieszkańców do przedstawiania ich codziennych problemów, ich opinii na temat mechanizmów funkcjonujących w „mieście”. W dodatku potrafi kojarzyć fakty.

Ta wiedza i umiejętności mogą stanowić siłę, która ponownie zachwieje „układem gdańskim”. A ten kolejnej burzy może nie przetrwać. I dlatego uruchomiono przeciwko panu Braunowi szeroką kampanię mającą uniemożliwić mu ewentualne zwycięstwo.

Rozpoczęto od problemów z zarejestrowaniem kandydatury. W tej materii nadzwyczaj rygorystycznie przestrzegano prawa, a właściwie pewnej jego interpretacji (wcale nie jest pewne, czy najbardziej szczęśliwej). Szkoda tylko, że równie rygorystycznie nie przestrzegano tego samego prawa w stosunku do innych komitetów wyborczych kandydatów. No ale cóż. W końcu mamy „demokrację”. O takim „demokratycznym” drobiazgu jak uniemożliwienie kandydatowi przedstawienia swoich poglądów (przy okazji prezentacji filmu) na terenie Uniwersytetu Gdańskiego nawet nie wspomnę. Wszak teren uczelni (jakiejkolwiek) nie jest najbardziej odpowiednim miejscem do dyskusji, ścierania się poglądów. Zwłaszcza, gdy ktoś ma je tak zdeklarowanie chrześcijańsko-narodowe.

Czy Grzegorz Braun rozmontuje „układ gdański”? Rosjanie odpowiedzieliby: pożyjemy, zobaczymy? A co odpowiedzą gdańszczanie? Odpowiedź – już trzeciego marca 2019 roku.

Xawery Lopinski/Gazeta Bałtycka

Komentarze