Nie zapominając ani na chwilę o nędzy i upadku państwa, na czele którego stali Tusk, Pawlak, Schetyna, Kopacz, Gronkiewicz-Waltz, Nowak, Arabski et consortes, e tutti quanti – trudno nie zadumać się nad kondycją państwa, które bezkarność wyżej wymienionych nadal mimo wszystko toleruje, ba, wręcz ją zapewnia.

Dawno już odeszli najważniejsi „ojcowie założyciele” III RP: Jaruzelski z Kiszczakiem, Mazowiecki z Geremkiem i Kuroniem – i tylu innych, którym Polacy zawdzięczają niebezpieczne przedłużanie się stanu pół-niepodległości, quasi-suwerenności i wolności na pół gwizdka. Nie ma ludzi nieśmiertelnych ani niezastąpionych. Jeden po drugim zniknęli albo „zostali zniknięci” (jak w swoim czasie nieboszczyk Sekuła), przeszli na zasłużone emerytury albo poumierali przedwcześnie (jak Oleksy czy Kulczyk) – agenci i ich oficerowie prowadzący, ludzie z pierwszych stron „Trybuny Ludu” i „Gazety Wyborczej”, fasadowi politycy i ich istotni kontrolerzy, celebryci i ludzie cienia, faktyczni właściciele masy upadłościowej po PRL i ich plenipotenci. Tylu z nich zdołało uniknąć nie tylko jakiejkolwiek odpowiedzialności przed instancjami karno-skarbowymi, ale nawet poważniejszego ryzyka odpowiedzialności przed sądem historii. Jedni są już na sądzie Bożym, inni ewakuowali się za granicę. Jeszcze inni nigdzie emigrować nie muszą – bo najwyraźniej bezkarność i bezpieczeństwo zdołali sobie zagwarantować zawczasu, kolekcjonując zaczepno-obronne haki i innych rodzajów aktywa na czarną godzinę.

I to właśnie ci ostatni samą swoją obecnością stawiają pod znakiem zapytania szczerość intencji liderów i realizatorów „dobrej zmiany”. Czyż bowiem można mówić o jakiejkolwiek zmianie w polskim życiu publicznym, jeśli mają w nim udział tacy „niezatapialni” weterani (jeszcze spod znaku PZPR) jak Kwaśniewski, Miller, Zemke, Borowski czy Balcerowicz – nikogo i niczego, zdawać by się mogło, już nie reprezentują, ale przecież niezmiennie występują w charakterze etatowych komentatorów i „poważnych uczestników debaty publicznej”. Trudno w tej sytuacji oczekiwać, czy ktokolwiek w nurcie tejże „debaty” pytał o dawno zapomniane i zgodnie przemilczane felery lustracyjne z ich przeszłości. Nikt też jakoś nie wraca do „afer założycielskich” III RP, spopularyzowanych w swoim czasie hasłowo jako m.in.: „moskiewskie pieniędze”, „szwajcarskie konta”, „afera FOZZ”, „afera alkoholowa”, „afera Michnika-Rywina” etc. Wyjaśniania tych wątków najwyraźniej jednak „dobra zmiana” nie wymaga ani nie przewiduje – nie dziwota, skoro sztandarowo „niezależne” i „niepokorne” media nie podejmują dziś nawet znacznie świeższych tropów w rodzaju „afery hazardowej”. Dlatego też wyżej wymienieni, pomimo odsunięcia od fasadowych znamion władzy, zachowują wciąż stałe, niejako gwarantowane miejsca w tzw. debacie publicznej, którą prowadzą same ze sobą media współtworzące kartelowy system post-peerelowski.

 I owszem, sporo ostatnio mowy o „odzyskiwaniu mediów” kontrolowanych przez Niemców – ale przecież nikt nawet nie proponuje „odzyskania” TVN z rąk… Amerykanów. Nikt też raczej nie wspomni o możliwości rozszerzenia procesu koncesyjnego – mimo że przeszkody techniczne i technologiczne, które ograniczały ów proces w poprzednich dekadach, już dawno nie istnieją. W latach 90. wszyscy przyjmowali do wiadomości, że tymczasem „wojsko zajmuje częstotliwości” – i to miało wykluczać wydanie koncesji na więcej niż jedną (sic) telewizję, obejmującą zasięgiem cały kraj. Ta jedyna dostała się Polsatowi – nota bene TVN wypłynął na szersze wody na podstawie kolekcji koncesji regionalnych – ale żadna inna „ogólnopolska” nie została wydana. I najwyraźniej „dobra zmiana” nie zakłada dokonywania jakichkolwiek poważniejszych wyłomów w tym systemie – koncentruje się na maksymalizacji pożytków propagandowych z przechwycenia centralnych „przekaziorów”, jakimi pozostają TVP i PR. Paradoksalnie (zważywszy wolnościową i patriotyczną  retorykę) „żoliborska grupa rekonstrukcji historycznej sanacji” zdaje się najbardziej zainteresowana „uporządkowaniem” również sfery internetu – który pomimo wysiłków przejawianych przez „moderatorów” i „kanalizatorów” (np. z Salonu24 czy Klubu Ronina) nadal zdolny jest mącić najlepszy nastrój w pałacach i pałacykach warszawskiej władzy.

W takich ramach wzajemnie i wielostronnie gwarantowanego bezpieczeństwa (w sądach i w mediach) trwa polityczny „wrestling” – zaciekły pojedynek toczony przez „odpowiedzialnych” graczy, nieprzynoszący poważniejszych szkód nikomu. Owszem, zdarzają się pewne odstępstwa od reguły. Z jednej strony tragiczne – jak np. ś.p. posła Wójcikowskiego, który najwyraźniej nie dawał rękojmi przestrzegania tych niepisanych, wszakże bardzo ostrych reguł życia publicznego 3 ½ RP. Z drugiej strony tragikomiczne – jak np. Lecha Wałęsy, który tylu ludziom zdążył dostarczyć dobrych powodów do awersji, że wytworzyło to dość zgodny konsensus nominowania właśnie jego, Wałęsy na głównego „króliczka” do ganiania (w pogoni za mirażem lustracji, powszechnie już przez wszystkich odłożonej ad calendas graecas). Spraw najbardziej istotnych, potencjalnie kluczowych dla uzdrowienia polskiego życia, nie wprowadza do agendy żadna siła notowana w rankingu parlamentarnym czy giełdowym. Owszem, akurat o aneksie WSI od czasu do czasu ktoś jeszcze wspomni – ostatnio nieco częściej, dlatego że to belwederski prezydent Duda jest jego depozytariuszem. Ale przecież to tylko takie niewinne przekomarzanki, których nikt nie myśli traktować serio i nikt tu najwyraźniej nie oczekuje wykazywania się przez kogokolwiek pełną konsekwencją.

Tak jest i w innych sprawach – nie wyłączając zamachu warszawsko-smoleńskiego 10 kwietnia 2010 r. Nawet na tym odcinku frontu trwa cisza, niezmącona żadną poważniejszą wymianą ognia. Czy to tymczasowe zawieszenie broni, czy już pełna, choć głośno niedeklarowana kapitulacja? Kapitulacja, ma się rozumieć, wobec globalnego status quo – bo przecież „prawdy o Smoleńsku” nie da się wyjaśnić periodycznym pohukiwaniem w stronę Moskwy i pokornymi prośbami o pomoc, zanoszonymi do Waszyngtonu. Sprawa jest więc skazana na „niewyjaśnienie”, a ponieważ tego nie może powiedzieć swym słuchaczom pan Prezes-Premier-Naczelnik – pozostaje operowe zapewnienie o bliskości chwili poznania prawdy. Skoro zatem nawet Smoleńsk leży odłogiem, cóż dopiero inne trupy w szafach i dawniejsze zbrodnie założycielskie III RP, z męczeństwem bł ks. Jerzego Popiełuszki? I tak oto z tygodnia na tydzień po raz kolejny potwierdza się trafność politycznej diagnozy, jaką w swym „Lamparcie” stawiał G. T. di Lampedusa, że mianowicie sporo musi się zmienić, aby wszystko jednak pozostało po staremu.

/artykuł ukazał się w Polsce Niepodległej/

Komentarze