Skoro polska inteligencja jest w większości przekonana, że pieniądze same biorą się z mitycznego „budżetu” – i że się jej zwyczajnie należą – nie dziwota zatem, że najczęściej nie myśli ona w ogóle o stosunkach międzynarodowych w kategoriach dobrych lub złych interesów.

ABSTRAKCJONIZM – historyczny, geopolityczny i ekonomiczny – pozostaje główną doktryną obowiązującą w polskiej polityce zagranicznej. Niezależnie bowiem od tego, kto za MSZ akurat odpowiada („Nasi”, czy „Nienasi”) – warszawska władza dość konsekwentnie abstrahuje od zasadniczych realiów przeszłości i dnia dzisiejszego. Ponieważ najważniejsze z dotkliwych lekcji ostatnich stuleci pozostają przeważnie nieodrobione (zwłaszcza wątki insurekcyjno-prowokatorskie oraz wątki fiskalno-kredytowe, co zresztą często na jedno wychodzi), polscy politycy mają poważne problemy z rozeznawaniem rzeczywistych szans i zagrożeń także w świecie współczesnym. Skoro najważniejszymi i często jedynymi korepetytorami dziejów pozostają dla polskich elit Mickiewicz, Słowacki, Sienkiewicz i ew. Łysiak, tedy nie ma się co dziwić, że pozostają one (owe elity) organicznie niezdolne do rozróżniania swoich autentycznych wrogów i fałszywych przyjaciół. Stąd pokutujące u nas dotąd np. napoleońskie sentymenty – z jednoczesną ignorancją faktu, że w ostatnich trzech stuleciach wśród przywódców europejskich polska państwowość nie miała zapewne lepszych przyjaciół od trójki braci Romanowów: Aleksandra, Konstantego i Mikołaja (sic!). Nie powiadam, że byli to przyjaciele idealni – stwierdzam tylko niezbity fakt: wśród ówczesnych rodzin panujących i mężów stanu w świecie nie było bardziej zdeterminowanych zwolenników przetrwania projektu politycznego z Polską w nazwie. Tymczasem cała trójka ma za sprawą masonerii możliwie najgorszą prasę – a szczególną rolę w tym czarnym pi-arze odegrało parę arcydzieł literackich, z których wykształceni Polacy do dziś czerpią, jak się zdaje, gros informacji o tamtej epoce. A wszak zła historia jest matką złej polityki – jak stwierdzał Wacław Szujski (nb. chętnie cytowany przez Bronisława Geremka – sic!). Dalej, co do ekonomii: skoro polska inteligencja jest w większości przekonana, że pieniądze same biorą się z mitycznego „budżetu” – i że się jej zwyczajnie należą – nie dziwota zatem, że najczęściej nie myśli ona w ogóle o stosunkach międzynarodowych w kategoriach dobrych lub złych interesów. To dlatego zapewne wszelakie media u nas – i te zależne od Adama Michnika, i od Adama Lipińskiego – zgodnie uznają świeżą katastrofę polskiej przedsiębiorczości na Wschodzie za zaniedbywalny, nieistotny szczegół w „walce o demokrację” na Ukrainie.

BIAŁORUŚ jest kluczem do pomyślnego rozwiązania kwestii polskiej na arenie międzynarodowej – kluczem zagubionym, lekceważonym, ale w istocie pierwszorzędnym i nieodzownym. Dla polskiej racji stanu to jest ostatnie nie do końca jeszcze przymknięte okno możliwości (może już tylko lufcik). Elity państwowe w Mińsku jakie są, każdy widzi – ale przecież nie wykorzystują systematycznie antypolskich resentymentów do celów wewnętrznej integracji (jak to bywa w Moskwie, Kijowie czy Wilnie) ani do okresowej poprawy narodowego samopoczucia (jak w Berlinie czy w Pradze). Notabene: unormowanie stosunków na linii Warszawa-Mińsk miałoby szybki, piorunujący, ozdrowieńczy wpływ na nasze relacje z wszystkimi ww. stolicami. I to właśnie dziś, w miesiącach kontrolowanego kryzysu ukraińskiego – gdyby w Warszawie była jakaś polska władza – trwałyby na tej linii szczególnie ożywione kontakty. Białoruś jest wszak jedynym sąsiadującym z Polską państwem, w którym władza sięga od czasu do czasu do legendy Wielkiego Księstwa Litewskiego (a więc pośrednio Rzeczypospolitej); jedynym naszym sąsiadem, z którym nie mamy zaległych rachunków z przeszłości – żadnej „kosy”, jak to mówią między kibicami – nie byliśmy nigdy ofiarą białoruskiego najazdu ani żadnych rzezi. Tamtejszy prezydent, owszem, z moskiewskiego, kagiebowskiego nadania – ale „przez zasiedzenie” prowadzi dziś politykę ewidentnie bardziej suwerenną niż aktualne władze post-PRL-u. Co ujawniło się dobitnie, kiedy przed paru laty z Mińska przyszła do Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych w Warszawie propozycja wydelegowania pełnomocnika do spraw prywatyzacji białoruskich przedsiębiorstw – co dawałoby tam Polakom ewidentnie lepszy start – wówczas to ponoć z al. Szucha odpowiedziano, że nie ma u nas takiej pozycji w budżecie (sic!). Nie był to zresztą jedyny gest otwarcia wykonany przez prez. Łukaszenkę w stronę Warszawy – bez echa, niestety. Cóż, interesy, których za Bugiem nie zrobimy my, zrobią za nas Niemcy.

(…) za: http://www.opcjanaprawo.pl/index.php/component/k2/item/4413-abc-polskiej-polityki-zagranicznej-a-d-2014

Komentarze