220 lat temu trwał ostatni, jak się miało okazać, Sejm Rzeczypospolitej. Wprawdzie wszyscy kandydaci na poselskie krzesła zostali zawczasu starannie wyselekcjonowani i z góry przekupieni – ale nie wszystko szło tak sprawnie, jak to zakładali ambasadorowie Sievers i Buchholtz, i nie tak, jak tego od nich z kolei oczekiwano w Petersburgu i w Berlinie.

Jeszcze w maju Sievers chwalił się Katarzynie (w liście do jej aktualnego faworyta, Zubowa), że „nigdy żaden sejm taniej nie wypadł” – ale oto mijały kolejne tygodnie lata 1793 roku, a gotowe traktaty rozbiorowe nie tylko nie zostały jeszcze podpisane, ale nawet nie przystąpiono do ich czytania. Rzeczpospolita odwlekała podpisanie własnego aktu zgonu.

Tj. nie cała Rzeczpospolita, rzecz jasna – i nie większość bynajmniej z zebranych w Grodnie stu kilkunastu posłów i nielicznych senatorów – procedurę blokowała niewielka grupa tzw. zelantów (gorliwców), których Sievers nazywał po prostu „waryatami”, ponieważ sprzeciwiali się temu, co i tak nieuniknione.

Wśród tych, którzy przez dłuższy czas mieszali wówczas szyki ambasadorom i wprawiali w rozdrażnienie ościennych monarchów, zwracał uwagę poseł wyszogrodzki Dyonizy Mikorski, trzydziestoparoletni wówczas, dawny paź królewski, który podczas jednej z pierwszych sesji sejmowych przemówił nieoczekiwanie w te słowa: „Jestem wprawdzie posłem za pieniądze moskiewskie, ale i koledzy wszyscy mi są podobni. Wziąłem 200 dukatów w talarach po 12 za 1 (…). Toż samo i wy kochani koledzy, którzy tyleż, niektórzy więcej wzięliście. Nie będziecie jednakowoż tak źli, abyście zabór Ojczyzny podpisywali” [cytat wg wiarygodnej korespondencji z epoki]. Głos Mikorskiego ośmielił innych i w rezultacie – miast szybkiej i sprawnej ratyfikacji porozumień „sojuszniczych”, które sankcjonować miały cesję kolejnych ziem na rzecz Prus i Rosji, a z pozostałego kadłuba uczynić prowincję rosyjską – przez ponad trzy miesiące trwał impas.

Mikorski i jego koledzy uciekali się do wszelkich środków, jakie znała tradycja polskiego sejmowania: od płomiennych mów, przez sztuczki proceduralne, do rękoczynów (jak np. wyciąganie krzesła spod siedzenia – sic!). Sam Mikorski zgłaszał się do głosu na każdej niemal sesji, a w diariuszach sejmowych zapisano kilkanaście jego obszerniejszych wystąpień. Konsekwentnie, pięknie i wymownie przeciwstawiał się uznaniu przez Sejm dyktatu rozbiorowego: „Słabość sił naszych i zbieg okoliczności, gdy ratować współbraci [z ziem już zabranych] nie dozwala, niech cnota i honor imienia Polaka wstrzymuje nas, byśmy nie potwierdzali dobrowolnie tego, co nam przymusem wydarte zostało” (…) „Gwałt zaczął, gwałt działa, niech gwałt dokonywa”.

Postawa Mikorskiego ściągnęła nań oczywiście gniew i szykany, jednak nawet wtedy nie tracił kontenansu: „Gdybym miał 80 tysięcy wojska, łajałbym równie WPana, ale grzeczniej” – odrzekł podobno Sieversowi, który wezwał go „na dywanik”, by udzielić osobistej reprymendy. Gdy to nie poskutkowało, Mikorskiego wraz z sześcioma podobnymi mu „waryatami” zatrzymano w areszcie domowym, uniemożliwiając uczestnictwo w kolejnej sesji. Wreszcie, w ostatnim tygodniu września czwórkę, łącznie z Mikorskim, najbardziej nieprzejednanych patriotów deportowano z miasta – rosyjska wojskowa eskorta odstawiła ich do ziem, z których przybyli, pod groźbą, że próba powrotu do Grodna zakończyć się może zsyłką w zgoła inne strony.

Następna sesja, już bez udziału Mikorskiego, odbyła się na polecenie Sieversa w bezpośredniej asyście wojsk rosyjskich z artylerią w gotowości, a pruski generał w carskiej służbie Rautenfeld przekazał królowi Stanisławowi Augustowi notę ponaglającą do pilnego procedowania – co wywarło na sejmujących takie wrażenie, że ostatecznie kiedy nad ranem struchlały marszałek Bieliński zapytał o zgodę na podpisanie traktatu z Prusami, nikt się nie odezwał, co uznano za przyzwolenie. I dalej sprawy potoczyły się już ściśle wedle planów ustalonych jeszcze w styczniu podczas tajnej rosyjsko-pruskiej konferencji w Petersburgu. Czego nie udało się załatwić przez cały kwartał – to teraz załatwiono w ciągu niewielu tygodni. W połowie października przyjęto znowu jednogłośnym milczeniem wieczysty sojusz z Rosją (nb. autorką „prośby” w tej sprawie sejmujących stanów do cesarzowej była ona sama). Przed końcem listopada Grodno opustoszało – wszyscy rozjechali się do domów.

Czy byłaby cokolwiek zmieniła obecność Mikorskiego? Co do meritum – zapewne niewiele. Ale wszak jeden głos sprzeciwu w tej ciszy zaległej w sali grodzieńskiego zamku brzmiałby w naszych dziejach szerokim echem. Jakże nam takiego głosu i dzisiaj brakuje. Sam Mikorski zresztą nie jest wcale postacią pomnikową – ze względów tutaj na początku wspomnianych (owych 200 dukatów moskiewskich), a także z powodu paru innych barwności i dwuznaczności jego biografii, których może niedostatek źródeł (po zniszczeniach i grabieżach wojennych) nigdy już nie pozwoli wyjaśnić. Ale przecież bez dwóch zdań należy mu się przynajmniej jakieś popiersie w Wyszogrodzie, skąd posłował, albo tablica przy Wiejskiej – za to gardło zdarte od krzyku: „Nie pozwalam!” latem 1793 r.

Warto pochylić się nad diariuszem sejmu grodzieńskiego (a może to uczynić każdy, dzięki Bibliotece Kórnickiej: www.bkpan.poznan.pl/biblioteka/ELITY/SEJM1793/wstep.htm) – bo wszak straszna grodzieńska lekcja na nowo się aktualizuje. Jest to lekcja „realizmu” politycznego w opozycji do „waryactwa” – wedle definicji Sieversa. Do czego skłaniać się będą polskie elity polityczne w nadchodzącym sezonie? Czy wśród posłów i senatorów, ministrów i generałów figurujących na listach płac obcych stolic nastąpi, wzorem grodzieńskich zelantów, przebudzenie polskich sumień? Czy też raczej po raz kolejny potwierdzi się diagnoza, jaką sformułował Dyonizy Mikorski w jednym ze swych ostatnich sejmowych wystąpień: „Rozumiałem dotąd, iż cnota Polaka uśpioną tylko była, ale w zmianie okoliczności da się widzieć w swej okazałości światu; lecz omylony w mniemaniu wyznać przymuszony jestem, iż charakter narodu tak jest zepsuty, iż nie trzeba na Polaka jak tylko pogróżek lub podchlebnych przyrzeczeń”.

Tekst ukazał się na łamach czasopisma „Polonia Christiana” (nr 34).

Pobranio ze strony: http://gazetaobywatelska.info/news/show/1486

Komentarze