NCz_800

Reżim nadal nie daje Panu spokoju?

No, bez przesady. Akurat na łamach „Najwyższego CZASU!” nieraz gościli ludzie, którym za starego reżimu naprawdę nie dawano spokoju, więc zachowajmy właściwe proporcje. Ja jestem zaledwie bezrobotnym aktualnie reżyserem, mocno po czterdziestce, bez debiutu fabularnego. Ale bezrobocie w mojej branży to stan niemalże naturalny – projektów jest zawsze bez liku, a tylko nieliczne udaje się zrealizować. Jesienią skończyłem dwie pierwsze części cyklu„Transformacja – od Lenina do Putina” (produkcja prywatna Film Open Group, film nie zamówiony przez żadną organizację dopiero połowa roboty, a nie ma chwilowo możliwości kontynuacji pracy.

Tymczasem jest Pan również poszukiwanym przez policję i prokuraturę „Grzegorzem B.”, podejrzanym o przestępstwa kryminalne…

Owszem, takie kłamstwa rozpowszechniła przed miesiącem warszawska prokuratura, a usłużni „paradziennikarze” podchwycili I ruszyła kolejna nagonka – tow. Lenin nazywał to „organizatorską funkcja prasy”. Jako rzekomo „poszukiwany” zgłosiłem się niezwłocznie na najbliższym posterunku policji, gdzie okazało się, że w żadnym rejestrze procesowej (mój śp. dziadek Juliusz był adwokatem – zanim go komuniści nie wsadzili do więzienia) poprosiłem o sporządzenie notatki służbowej, że jakby co, to jestem. Parę dni później nadeszło pocztą wezwanie, na które stawiłem się zaraz po Nowym Roku w prokuraturze na Woli, gdzie pani prokurator Anna Dziduch przedstawiła mi zarzuty z art. 224 § 2 kodeksu karnego [próba zmuszenia funkcjonariusza do zaniechania czynności służbowej z rzekomym użyciem siły] i art. 193 kk [tzw. naruszenie miru domowego].

Chodzi o sytuację z września ub. roku, kiedy został Pan zatrzymany na Powązkach podczas ekshumacji jednej z ofiar tzw. katastrofy smoleńskiej?

Tak jest, zostałem wówczas bezprawnie zatrzymany, przy czym żandarmi i policjanci poszturchiwali mnie i popychali, a następnie przez trzy godziny przetrzymywali w „suce”. Poskarżyłem się formalnie – i w październiku sąd lekką ręką moją skargę odrzucił. A teraz to mnie oskarża się o rzekomą napaść na funkcjonariusza. Zupełnie jak we Wrocławiu, gdzie od blisko pięciu lat jestem obiektem podobnych szykan – zapraszam na kolejną, pięćdziesiątą już chyba rozprawę, 21 lutego.

Jaki jest możliwy wymiar kary?

W obu wypadkach – i we Wrocławiu, i w Warszawie – do trzech lat więzienia.

I nie traktuje Pan poważnie takiej możliwości?

No, nikt tam przecież do mnie okiem nie mruga, że to żarty. Ale mam nadzieję, że są jakieś granice autokompromitacji i autodemaskacji władzy. Z drugiej strony sprawy zaszły chyba rzeczywiście już dość daleko, skoro przez niektórych skądinąd życzliwych mi ludzi jestem usilnie zachęcany do emigracji, inni zaś wyrażają zaniepokojenie o moje zdrowie i życie. Przy okazji: czuję się doskonale, plany mam szerokie, długi w tym akurat sezonie -niewielkie, l jeżdżę bezpiecznie – na ile foto-radary pozwalają. Mówiąc serio: największym draństwem jest w tym wszystkim nękanie moich najbliższych. To właściwie jedyny poważny powód do zmartwienia. Poza tym – m.in. dzięki wytrwałej pracy ośrodków masowej dezinformacji, z „GWiazdą Śmierci” na czele, na rzecz popularyzacji mojej twórczości i moich poglądów – doznaję jednocześnie zewsząd tylu wyrazów sympatii i życzliwości, że nie wystarczy życia, by się odwdzięczyć.

Rzecznik prokuratury poinformował, że jednocześnie badana jest sprawa rzekomego podżegania do morderstwa, czego miał się Pan dopuścić w swoim wystąpieniu w Klubie Ronina.

Kto zechciał się zapoznać z moją wypowiedzią w kształcie integralnym (jak np. zechciała to uczynić Szanowna Redakcja „NCz!”), a nie tylko z fragmentem podanym do rytualnego oburzania się przez „GWiazdę Śmierci” – ten widzi, że nie do zbrodni zachęcam, ale wręcz przeciwnie: do przykładnego karania zbrodni, ze szczególnym uwzględnieniem zbrodni zdrady stanu. Że akurat funkcjonariusze frontu ideologicznego z „GWiazdy Śmierci” poczuli się dotknięci, cóż – widać „na złodzieju czapka gore”.

Fakt, że aktualna atrapa państwa polskiego toleruje zdradę jako intratny sposób na życie; że sprzedawczyki w rangach ministrów i generałów głoszą abdykację z suwerenności jako główny dziś wzorzec myśli państwowej, a środki masowej dezinformacji propagują zaprzaństwo jako podstawowy wzorzec wychowawczy – to nie jest powód, byśmy temu przyklaskiwali i dawali gwarancję życia wszystkim, którzy dziś aktywnie działają w Polsce na rzecz racji stanu innych państw. Kary śmierci, jak wiadomo, kodeks karny dziś w ogóle nie przewiduje – bo ją sobie komuna przezornie wykreśliła – ale mówmy bez ogródek, że to się musi zmienić. Jeśli ma być Polska. Bo dożywotnia gwarancja bezkarności zdrajców i ich bezczelnych popularyzatorów niewątpliwie rozzuchwala.

Ale nie tylko, jak Pan to określa, „GWiazdą Śmierci” dystansuje się od Pańskich wypowiedzi – czy nie bierze Pan sobie do serca krytycznych uwag koleżanek i kolegów z paru skądinąd zacnych portali prawicowych?

Wszystko fajnie, tylko dlaczego zawsze z tym czekają na gwizdek z Czerskiej? Niech się rytualnie oburzają, niech światłe krytykują, niech się „odcinają” i dzielą refleksją rozsądną i umiarkowaną (w odróżnieniu od mojej, ma się rozumieć) – tylko dlaczego, na miłość Boską, zawsze wtedy, gdy sygnał do rozpoczęcia kolejnej nagonki daje „GWiazdą Śmierci”?

Proszę zauważyć, że tym samym najwyraźniej uznają Sz. Koleżanki i Koledzy niekwestionowane prawo Czerskiej i Wiertniczej do decydowania, komu wolno, a komu nie wolno uczestniczyć w polskim życiu publicznym. Bo skoro uznają za stosowne za każdym razem zastrzegać się i tłumaczyć, z kim np. na pewno nie pomaszerują 11 listopada we wspólnej demonstracji ani nie wystąpią na jednych łamach albo nie zasiądą razem w jury jakiejś nagrody – jeśli tylko ciąży na delikwencie anatema stamtąd rzucona – to tym samym uznają, że to do Michnika i jego formacji nadal należą ostateczne decyzje kadrowe obowiązujące na całej polskiej scenie politycznej i kulturalnej. A zatem najwyraźniej nie wyobrażają sobie, że można by naprawdę odzyskać Polskę z rąk tej szajki szantażystów – szczyt ich aspiracji (tych publicystów p.o. patriotyczno-prawicowych) to najwyraźniej jakiś rezerwat, w którym wolno będzie pomieszkiwać tylko pod warunkiem niepopadnięcia pod podejrzenie o „oszołomstwo” czy „antysemityzm”. A jak się popadnie – do czego oczywiście wystarczy jedynie donos prasowy czy mały seansik nienawiści w telewizji – no to przykro nam, z kimś takim to my nie możemy. Sami jeszcze zadzwonią na eurogestapo z donosem – bo perspektywa, że może ich już nigdy nie zaproszą do „poranka” w Radiu TOK-FM czy do Superstacji lub nie daj Boże cofną jakąś dotację, jest najwyraźniej nie do zniesienia…

l tak to, dzięki rozsądkowi i umiarkowaniu większości warszawskich niezależnych i niepokornych roninów, szajka euroszmalcowników Michnika zachowuje prawa najwyższej komisji akredytacyjnej w polskim życiu publicznym.

Ma to zmienić film o Michniku, który Pan niedawno zapowiedział?

Nie przeceniajmy wpływu jakichkolwiek filmów. Poza tym jestem optymistą: mam nadzieję, że zanim skończę film, ten problem należeć już będzie do przeszłości, a Michnik będzie tylko jednym z oryginalniejszych okazów na złomowisku historii. Tytuł roboczy: „Towarzysz redaktor” – to będzie tragifarsa animowana, oparta na relacjach świadków historii i na dokumentach (m.in. tych, co to je mój główny bohater przez swego adwokata „zastrzegł” w IPN).

Kiedy zakończy się zbieranie materiałów, trudno przewidzieć – zwłaszcza że w ramach „organizatorskiej funkcji prasy” domniemany wnuczek Józefa Światły, red. Węglarczyk, nawoływał do pozbawienia mojej mizernej egzystencji wszelkich podstaw materialnych, a Monika „Stokrotka” Olejnik zachęcała niedwuznacznie Grzegorza „Radka” Schetynę, żeby coś w końcu ze mną zrobił. Więc zobaczymy, jaki w tych okolicznościach będzie finał.

Czy sprawa z prof, Janem Miodkiem definitywnie została zakończona?

Nic podobnego. Młyny eurosprawiedliwości pracują wyjątkowo niespiesznie – a ja przecież, po skazaniu przez postpeerelowskie sądy wszystkich trzech instancji za mówienie prawdy (że mianowicie Jan Miodek, syn Franciszka, przez 11 lat pozostawał w czynnej sieci agenturalnej SB jako TW „Jam”, nr arch. 1-60701), w urzędowym terminie, w 2010 roku wysłałem skargę do Strasburga. I oto tuż przed Bożym Narodzeniem dostałem stamtąd liścik, z którego wynika, że sprawa może wejdzie w tym roku na wokandę… Nie żebym się jakoś specjalnie łudził – tam w Euro-Trybunale nadal, zdaje się, reprezentuje Polskę sędzia Lech „Arkadiusz” Garlicki (jak czytałem, kontakt operacyjny SB od 1974 r. – nota bene brat prof. Andrzeja „Pedagoga” Garlickiego, historyka, tajnego współpracownika UB od 1953 r.).

Jak się Panu podobał ostatni występ, jaki zaprezentował sędzia Igor Tuleya? Czy to bezpośrednie zaangażowanie w walkę polityczną przez przypisanie aktualnej opozycji parlamentarnej „metod stalinowskich”?

Abstrahując od oceny CBA, której trzeba by dokonać na tle szerszej panoramy post-peerelowskiej bezpieki, czego tu w trzech słowach się nie podejmę – nie od dziś wiadomo, że wymiar niesprawiedliwości to kolejna „z góry upatrzona pozycja”, na którą w sposób zorganizowany i bez strat własnych wycofał się w Polsce PRL. Zachowana została ciągłość kadrowa, a zatem klanowa i ideowa. Obawiam się, że sędzia Igor Tuleya i jego koledzy w togach nie takie rzeczy jeszcze nam pokażą. Proszę pozwolić, że znów zacytuję Lenina: „Sąd nie powinien uchylać się od stosowania terroru; takie zapewnienie byłoby oszukiwaniem siebie lub innych – powinien natomiast uzasadnić i zalegalizować go pryncypialnie, jasno, bez fałszu i bez upiększania”. Jestem pewien, że sędziowie zasiadający dziś w sądach wyższych i najwyższych instancji w większości zdawali tego Lenina na piątkę na egzaminach. Np. nad głównym wejściem do gmachu sądu we Wrocławiu stoi nadal charakterystyczny posąg Temidy, bogini sprawiedliwości – z ciekawą modyfikacją, mianowicie bez przepaski na oczach. Posąg ten wystawili bowiem zdaje się jeszcze narodowi socjaliści niemieccy w latach 30., a oni rozumieli nie gorzej od Lenina, że sprawiedliwość nie może nie mieć względu na osoby – wręcz przeciwnie: musi mieć oczy szeroko otwarte, żeby odróżnić wroga klasowego. Więc ta wrocławska niby-Temida to nie jest alegoria zwykłej sprawiedliwości – tylko „sprawiedliwości socjalistycznej”. Zamówcie sobie, Panie Redaktorze, replikę tej rzeźby i zainstalujcie przy placu Krasińskich w Warszawie – to przynajmniej będzie jawne i wiadome, co jest grane.

Najwyższy CZAS Nr 4(1183) 19 stycznia 2013 – Rok XXIV

Komentarze